Urodził się w Pietrelcina, niedaleko Neapolu w 1887 roku.  Francesco Forgione, bo takie imię nosił do szesnastego roku życia, kiedy przekroczył furtę klasztoru Kapucynów, przyjął imię Pio - co znaczy pobożny. Sławę przyniosły mu najpierw stygmaty, które otrzymał w 1918 r.  Kiedy na jego ciele pojawiły się niezabliźniające się rany w tych samych miejscach, gdzie miał je ukrzyżowany Jezus, padły pierwsze, liczne oskarżenia o fałszerstwo.  Ojciec Pio poddawany był badaniom, coraz to nowszym. "Trafiłem pomiędzy lekarzy jak mysz między koty - mawiał. - Mysz może jednak drapnąć."

Kościół zawsze był powściągliwy i ostrożny w ocenie sytuacji, które dotyczyły zjawisk towarzyszących doświadczeniom mistycznym. Tak też było i jest względem stygmatyzacji. Zdaniem Karla Rahnera, stygmaty bywają wyrazem i fizycznym rezultatem miłości Chrystusa i Krzyża. "Wówczas - zdaniem teologa - można odnosić się do nich z religijnym szacunkiem, o ile nie są przedmiotem sensacyjnej reklamy". Jednak w przypadku ojca Pio, trudno było nie zauważyć wielkiego zainteresowania mediów tym nadzwyczajnym zjawiskiem. Niezależne relacje ekspertów są zgodne co do tego, że krwawienie nigdy nie ustało, a rany nigdy się nie goiły. Nigdy też nie doszło do zakażenia czy infekcji. Warto podkreślić, że dolegliwość ta ustąpiła bez śladu w dniu śmierci zakonnika w 1968 r. "Nie mniej bolesne, a po ludzku jeszcze bardziej dotkliwe były próby, które musiał znosić na skutek, można tak powiedzieć, tych właśnie swoich poszczególnych darów" - powiedział o stygmatach bł. Jan Paweł II podczas homilii w dniu beatyfikacji ojca Pio.

Miał dar czytania w duszach i uchodził za wielkiego ich znawcę. Do klasztoru w San Giovanni Rotondo przyjeżdżały tłumy, wśród nich pisarze, lekarze, artyści. Bywali tu nawet masoni i komuniści. Miał czas dla wszystkich. Wszystkie relacje ze spotkań z nim mówiły to samo: "Czytał mi w myślach". Każdego dnia po porannej Mszy świętej siadał do konfesjonału. Bywały dni, że nie wychodził z niego przez dziewiętnaście godzin. Mimo że był surowy, ciągnęły do niego tłumy. "Nie dam cukierka temu, kto potrzebuje środków przeczyszczających" - mawiał podobno ojciec Pio. Ktoś wyliczył, że w ciągu całego życia wyspowiadał przeszło dwa miliony osób.

Włoska prasa rozpisywała się o pewnym wydarzeniu. Cesare Festa, pełniący jedną z najważniejszych funkcji w masonerii, przyjechał tu także. "Jestem zaskoczony, że pan tu przyszedł, przecież pan jest masonem" - powiedział ojciec Pio. A kiedy Festa poprosił go spowiedź odmówił, twierdząc, że jest jeszcze za wcześnie. Po rozmowie z ojcem Pio, Festa odwiedził sanktuarium maryjne w Lourdes. Był to pierwszy przypadek, by mason odbył pielgrzymkę do tego miejsca. W rezultacie wyznał wiarę katolicką, po czym przedstawiciele loży masońskiej wykluczyli go ze swoich szeregów.

Podobnie rozpoznał ojciec Pio sytuację duchową Giovanniego Bardazzi, szefa jednej z komórek partii komunistycznej we Włoszech. Uważał on Kościół za swojego wroga i mimo sprzeciwów praktykującej żony, zwalczał go przy każdej nadarzającej się okazji. "Chcę cię widzieć w San Giovanni Rotondo" - powiedział do niego w czasie snu zakonnik z brodą, ubrany w brązowy habit. Sen ten powtarzał się tak długo, aż Bardazzi postanowił przełamać się i pojechać do San Giovanni. Gdy już się tam znalazł, przedzierając się przez tłum usłyszał: "Przyszła czarna owca". Był to głos ojca Pio.

W rok po święceniach kapłańskich, przebywający na studiach w Rzymie, ks. Karol Wojtyła odwiedził San Giovanni Rotondo i spotkał się ze stygmatykiem. "Ten stary kościół pozostaje dla mnie miejscem spotkania ze Sługą Bożym. Mam nadal przed oczami jego sylwetkę, jego obecność, jego słowa, jego Mszę św. odprawianą przed bocznym ołtarzem, następnie ten konfesjonał, gdzie sprawował Sakrament Pojednania" - powiedział po latach bł. Jan Paweł II. Prawdopodobnie podczas tej wizyty ojciec Pio przepowiedział młodemu księdzu Wojtyle, że zostanie następcą św. Piotra, a swoje wyniesienie okupi krwią przelaną w zamachu. Faktu tego nie potwierdził jednak nigdy ani Watykan, ani sam Ojciec Święty.

Kolejną datę, która połączyła te dwie wielkie postaci Kościoła, przyniósł rok 1962. Już jako biskup krakowski, Karol Wojtyła napisał do ojca Pio dwa listy w sprawie dr Wandy Półtawskiej. W pierwszym z nich prosił o modlitwę w intencji ciężko chorej lekarki: "Wielebny Ojcze, Proszę cię o modlitwę za pewną matkę czterech dziewczynek, mieszkającą w Krakowie, w Polsce (w czasie wojny pięć lat spędziła w obozie koncentracyjnym w Niemczech); jej zdrowie i również jej życie jest teraz zagrożone z powodu choroby nowotworowej. Módl się, by Bóg, za wstawiennictwem Najświętszej Panny, okazał jej samej i jej rodzinie swoje miłosierdzie. Zobowiązany w Chrystusie Karol Wojtyła". W drugim liście dziękował za wstawiennictwo u Boga i pisał o cudownym wyzdrowieniu z ciężkiej choroby: "Wielebny Ojcze, Kobieta mieszkająca w Krakowie, w Polsce, matka czterech dziewczynek, dnia 21 listopada, przed operacją chirurgiczną, nagle wyzdrowiała. Składajmy dzięki Bogu. Również Tobie, czcigodny Ojcze, składam moje serdeczne podziękowania w imieniu tej kobiety, jej męża i całej rodziny. W Chrystusie, Karol Wojtyła, wikariusz kapitulny krakowski"

Trumna z relikwiami o. PioPo raz kolejny Karol Wojtyła przybywa do klasztoru w San Giovanni Rotondo już jako papież. Jest rok 1987. Jan Paweł II odprawił wówczas Mszę św. i modlił się przy jego grobie. Odwiedził też szpital Dom Ulgi w Cierpieniu, największe dzieło ojca Pio. Już przed wybuchem II wojny światowej ojciec Pio nosił się z zamiarem zbudowania szpitala w San Giovanni, jednak Dom Ulgi w Cierpieniu miał być czymś więcej niż zwykły szpital. "Zwyczajne cuda Boga dzieją się za pośrednictwem naszej miłości" - mówił podczas beatyfikacji papież, który po raz kolejny odwiedził to miejsce w 1987 r.

 

Choć ojciec Pio wiele czasu poświęcał na modlitwę i pracę duszpasterską, w masowej pamięci przerwał jako ten, który miał stygmaty i potrafił przebywać w dwóch miejscach równocześnie (bilokacja). Gdyby nie owe nadprzyrodzone zjawiska, kanonizacja ojca Pio odbyłaby się prawdopodobnie już znacznie wcześniej. Stolica Apostolska wyjątkowo ostrożnie badała te zjawiska, a o wyniesieniu na ołtarze zadecydowało głównie jego poświęcenie dla innych. "Choć ojciec Pio przypominał nam o istnieniu rzeczywistości nadprzyrodzonej, to nie należy mylić tego z naiwną wiarą w cuda, bo tego wypaczenia ojciec Pio zawsze zdecydowanie się wystrzegał" - podkreśla papież.